piątek, 22 marca 2013

Rozdział 7.


Magazyn płonął . Nie jestem pewna , czy mój tato jest w środku , czy zdążył uciec . A ja tutaj , jakby nigdy nic stałam oszołomiona . Najpierw uciekam przed pożarem z magazynu , by zgubić się . Chwilę potem jestem atakowana , przetrzymywana i dowiaduję się , że przez wampira . Moje życie jest popieprzone .
Przeciwnik odwrócił głowę , co wcale nie oznacza że mnie puścił . Ba , nawet nie poluzował chwytu
- Mhm , przepraszam ,a le tam się pali . Puścisz mnie , czy pozwolisz żebym się spaliła … ?
- Och , no nie wiem .Ucieknę i zabiorę cię ze sobą , może ?
- Ne odpowiada się pytaniem na pytanie . – no ni! znowu flirtuje z przeciwnikiem – wampirem a przede mną się pali .
- Ja odpowiadam . Zamknij oczy na 5 sekund .
- Mam Ci zaufać ? – prychnęłam . – Zapomnij .
- Proszę .
No dobra ! Zgodziłam się . . Po przymknięciu powiek poczułam naglą swobodę ruchów . Szybko policzyłam do pięciu i otwarłam je . Chłopaka już nie było . Tylko gdzieś w oddali unosiła się mała chmurka kurzu , jakby ktoś tamtędy szybko przebiegł .Spojrzałam na zwitek w ręce . Już się trochę zamoczył od potu i wilgotnego powietrza .Widniały tam napisy ” Kieruj się na południe ,tam będzie smoód , pojedzie do … ”
Smoód? … ?
No cóż, trzeba kierować się według instrukcji . Jednak zamiast biec od razu skazanym kierunku , ruszyłam do magazynu .
Dopiero w biegu zrozumiałam powagę sytuacji . W budynku mogli być moi rodzice . No , a poza tym inni ludzie , którzy się o mnie troszczą. Przecież na mój ratunek przybyło tak wiele osób, a ja zajęta tamtym chłopakiem zapomniałam o nich . To nietypowe dla mnie . To przez tego typa ! ?Najwyraźniej pochłaniał mnie po całości. No cóż , bywa .
Biegnąc rzez czarny dym uświadomiłam sobie , że ja też mogę zginąć . Ratując moich popleczników .Jak bohaterka!Wymachując rękami czołgałam się na kolanach do wielkiej hali widziałam tylko z każdej strony nadciągające buty .
- Ratuuujcie sięęęę ratuujcieee się wszyyyscyy !- wrzasnęłam .
Do gardła dostał mi się trujący dym . Nie mogłam oddychać , czułam jak moja śmierć nadciąga. Ostatni obraz jaki widziałam przed totalną czernią by dym i buty . Nade mną , pode mną – dym. A po bokach , a od czasu do czasu nawet przeskakujące nade mną buty .Z zaskoczeniem zauważyłam , że głównie czarne, bardzo rzadko brązowe , a białe to już w ogóle .
Obraz powoli zamazywał się , a czułam się jakbym cierpiała na kurzą ślepotę i zapadałby mrok .Powoli traciłam zmysły . Dusiłam się . Wiedziałam to , bo akurat tej lekcji biologi nie opuściłam . Nie wiem , czy jestem za to wdzięczna losowi , czy nie .
Powoli odpływałam w niebyt . Gdzieś z zewnątrz usłyszałam podążający ku mnie głos taty . ” Bree ! Bree ! ” . Zabawne . Nawet śmieszne jest to , że zaprzepaściłam trud wydostania mnie z rąk Dłoni . A ja tak po prostu najpierw uciekam od oprawców , a potem wpadam prosto w ich Dłonie . Yhm . Dobry chamski żart , zawsze na miejscu . Umierałam , a pomyślałam o reakcji moich rodziców na taki żart . Pewnie oburzyliby się i powiedzieli coś w stylu ” Bree ! Bądź milsza ! ” .A jakieś pół godziny później śmiałabym się po kryjomu z tatą , w garażu .A teraz , ratując mu życie , leżę tu, umierając .
Otwarłam oczy. Czy tak wygląda niebo ? Albo piekło ? Taaa, raczej to drugie . Szybko mrugam . co do … ? Wszędzie wokół dzienne światło , pod tyłkiem mi miękko i ciepło . Mmm… Przyjemnie . Przewróciłam się na lewy bok i podgięłam nogi . Nagle ktoś zerwał się z łóżka i otulił mnie ramionami .
-Oh, Bree , tak się bałam . – usłyszałam słaby , lekko zaspany głos młodej kobiety ,
- Amber ?
- Jestem tu.
Chcę się unieść uścisnąć przyjaciółkę,ale moje plecy sprzeciwiły mi się. Po za tym w żołądku poczułam okropny wstrząs .Jęknęłam .
- Nie ruszaj się .Pójdę po coś do jedzenia .
Czekam i zastanawiam się, gdzie jestem. Nagle ściany nabierają wyraźnych kolorów i już rozumiem . Jestem w domu . W pokoju gościnnym .Jak dobrze . Amber wróciła szybko z plastikową torbą, wypełnioną czerwienią . Podała mi ją ostrożnie i spojrzała na mnie z troską .
- Pij powoli .
Przyłożyłam torebkę delikatnie do ust i ssę powoli . Moją jamę ustną wypełnia eksplozja smoków . Kły mi się wydłużają , a ja , bez chwili zastanowienia , wbijam je w torebkę . Krew nie jest ciepła , ale nie jest też najgorsza . Trochę kwaśna i w temperaturze lodówki , i choć wolałabym słodką z żyły , wiem , że to wszystko , na co mogę na razie liczyć . Ssę zachłannie , a mój organizm wstrząsają leki dreszcze . Po chwili odsuwam od siebie pustą torebkę i przelizuję zęby z krwi . Już mi lepiej .
-Amber, mogę wstać?- patrzy na mnie nieufnie . – Proszę ?
Moja mina bezbronnego szczeniaczka pokonała jej niepewność , a ona podała mi rękę .
Wstaje chwiejnie . Kręgosłup mnie jeszcze lekko boli i czuję się stosunkowo słabo . Nie zważając na te okoliczności chwytam mocno Amber za ramie i kieruję się do salonu .
Zastaje tam rodziców rozmawiających cicho z nieznaną mi kobietą . Kiedy staję w progu wszystkie oczy kierują się na mnie . Lubię to uczucie .Lubię być w centrum uwagi . Teatralnie opierając się na Amber wchodzę dziarskim krokiem i opadam z cichym jękiem na przeciwko rodziców , obok nieznajomej . Obok mnie delikatnie , z gracją siada Amber .
Na widok mojego zjawiskowego wejścia tacie drgają kąciki ust , jakby miał się zaraz roześmiać , a mama przybiera minę rozbawionej dyktatorki . Moje usta samoistnie rozciągają się w leniwym uśmiechu . Z trudem wstaje i podaje dłoń siedzącej kobiecie .
- Przepraszam za te niestosowne maniery, ale jestem bardzo zmęczona . Bree Monet. – wymieniamy uścisk dłoni .
- Ależ nic nie szkodzi .Janette Devis. Pani burmistrz – orzeka z wyższością . Unoszę lekko brew , a mój tato pokazuje kły palcami . Kątem oko widzę karcące spojrzenie mamy .
Siadam powoli i nagle się zaciekawiam . O czym oni rozmawiali?
- Przepraszam , ale co było waszym tematem rozmowy ? – przerywam ciszę .
- Ty ,Bree. Otóż – tato nabrał powietrza . – Po twoim zniknięciu , Amber niezwłocznie nas powiadomiła. Jeździliśmy po całym mieście . W międzyczasie zadzwoniłem… – spojrzał na mamę – zadzwoniliśmy do naszych przyjaciół z miasta . Właśnie Janette powiedziała nam o starym magazynie 50 km stąd. Zebraliśmy wszystkich i ruszyliśmy na odwet .Cóż , odbiliśmy cię, ale .. – urwał , uniósł brwi i rozłożył dłonie . No nic, ważne , że przeżyłaś.
Spojrzałam pytająco na mamę , a ona spokojnie pokiwała głową. Przeniosłam spojrzenie na panię burmistrz.
- Tak , Bree , mi też nie śpieszy się do śmierci. – zerka na zegarek.- Przepraszam wszystkich, ale muszę już iść . Mam zebranie .
Wstaje szybko i podaje jej rękę .
- Wydajesz się być ciekawym czło.. Wampirem. Mam ochotę się z tobą spotkać . – wciska mi w dłoń wizytówkę .- Przecież Dłoń wysyła swoich na całodniowe przeszpiegi wyłącznie w wypadku ważnych osób . – mruga do mnie .
Podczas gdy stoję lekko zszokowana , kobieta żegna się z resztą i wychodzi . Opadam na kanapę i zwijam się w rogu .
- No cóż, Bree – patrzę na tatę .- Zechciałabyś nam teraz wyjaśnić, dlaczego nie postąpiłaś zgodnie z instrukcjami , tylko pobiegłaś gdzieś indziej ?
Jego wzrok jest surowy, co się rzadko zdarza , toteż ja jeszcze bardziej się skuliłam . Nagle mnie olśniło .
- Chciałam go napaść i udowodnić , że sama też potrafię się bronić . Zresztą – zerwałam się na równe nogi podeszłam do mamy – Obejrzyj sobie i sprawdź mnie .
Mam przyłożyła rękę,ja minimalnie kiwnęłam, a moje wspomnienia blakły .To wielkie drzewo ? Buk? Cis? Dąb? Teraz było jedną wielką plama szarości. Chłopak stał się bardzo rozmazany , ledwie było widać jego oczy . Następnie pożar..
- Tego nie , proszę . – wypowiedziałam cicho .
Mama szybko odciągnęła rękę i spojrzała na mnie pytająco . Nieśmiało uśmiechnęłam się .
- Mówi prawdę , pobiegła za nim, zgubiła się . Podbiegła pod drzewo i tam ją zaskoczył . – Mama podała mu okrojoną wersje wydarzeń . W duchu odetchnęłam z ulgą .
Tato zmarszczył brwi i chwycił lekko za dłonie .
-Nigdy więcej nie udowadniaj nam ,że umiesz się bronić . My to wiemy .No . – Wstał i pościł mnie . – Ty musisz się zbierać do szkoły . a ty Amber .– kiwnął dziewczynie koło drugiej sofy- miej na nią oko.
Jęknęłam . Tyle wydarzeń , a potem jeszcze szkoła .

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz